King był dumny ze swojej Krainy. Choć w skokach przez przeszkody zdobyli trzecie miejsce, ale w baobabie nożnym zajęli pierwsze. W ciągu dwóch meczy King strzelił dwa gole i zrobił cztery piękne asysty, trzy dla Ikiego i jedną dla Flory. Lew żałował że zawody były potraktowane tak po macoszemu. Jedna drużyna bierze udział w tylko dwóch meczach i już jest wydawany wynik? Naprawdę można było to zrobić lepiej. Ligę sportową: eliminacje, zwykła gra, ćwierćfinały, półfinały, finał. Tak byłoby zdecydowanie lepiej. King lubił piłkę baobabową i wiązał z nią swoją przyszłość. Do takiego wniosku doszedł wraz z Ikim. Niestety nie rozmawiali zbyt długo, bo kuzyn poszedł na spotkanie z Florą. A Kinga znów bolało serce. Był samotny. Samotny od zawsze, a już zwłaszcza od wczoraj. Zasnął.
* * *
Czerń była wszędzie. Otaczała go ze wszystkich stron. Próbował walczyć i krzyczeć, ale nic to nie dało. Pustka nie tylko go otaczała, była w nim i na zewnątrz niego. Czerń przypominała mu o życiu w samotności. Była w jego sercu. W jego umyśle. Chciał się poddać i wydać ostatnie tchnienie, ale nagle zobaczył wyciągniętą łapę. Złapał ją i został wyciągnięty z pustki. Lwia Dziesiątka stała i uśmiechała się do niego, a właścicielka łapy przytuliła się do niego. Nie był samotny. Był wyciągnięty z pustki.
King się obudził. Sen nie był straszny. Był dziwny. Jak nie o nim. Sny to sekrety podświadomości. Przynajmniej ta mała siostra Flory tak twierdziła. Wszystko jasne, King myślał o samotności i stąd ten sen... King otrząsnął się i przestał myśleć śnie. Musiał zacząć działać. Założyć maskę pewnego siebie i obudzić Ikiego. Spotkać się z Lwią Dziesiątką. Zaplanować sobie dzień. Tak, planowanie było ważne. Pozwalało zapomnieć o wszystkim co ważne, a zacząć myśleć o tym co tylko wydawało się ważne. King stanął i przeciągnął się. Dziś baobab pyskowy, czyli coś czego King serdecznie nienawidził. Gra polegająca na przenoszeniu w pysku baobabu do określonych bramek, była strasznie niehigieniczna; nie chcecie wiedzieć ile było na niej śliny pod koniec gry. Ble, ohyda. A potem próby siły. King nienawidził również ich. Był niezdrowo chudy i słaby odkąd pamiętał i na tych zawodach zawsze się upokarzał. To będzie cudowny dzień!
* * *
Jego wzrok się wyostrzył, a mięśnie łap napięły. Choć nie lubił tej gry musiał to zrobić. Czuł lojalność wobec drużyny, a to sprawiało że musiał się postarać. Został sfaulowany - nieważne. Byle biec dalej. Podał piłkę Dadzie i obserwował jak kolega wbiega z obślinionym (fuuu...) baobabem do bramki. Wygrali.
***
Wszyscy wpatrywali się na Kinga niecierpliwym wzrokiem. Lew chciał rozpłynąć się w powietrzu, zniknąć, zapaść się pod ziemię.
-King, byliśmy już wszyscy. Teraz ty - powiedział Power.
-Musisz spróbować podnieść najcięższy kamień - Kiki była napalona na zwycięstwo i było to widać w jej postawie i sposobie mówienia. - Jesteśmy drudzy w tabeli, jak to zrobisz to wygramy!
-Dasz radę! - dopingował Iki.
-Prosimy... - Dada i Kaka patrzyli na niego, pokazując słodkie oczy i smutne miny.
-Hej, nie zmuszajcie go jak nie chce - powiedziała Flora. -Ta konkurencja polega na samemu wycenieniu swoich sił. Jeśli King uważa że nie da rady to uszanujmy jego decyzję, dobre? Przecież to ma być tylko dobra zabawa!
Lwia Dziesiątka nie wyglądała na przekonaną.
-Ja wierzę, że sam wycenisz swoje siły - Flora podeszła do Kinga i spojrzała mu prosto w oczy. - Jeśli się boisz, że nie dasz rady, to tego nie rób. Możesz się narazić na niebezpieczeństwo. W końcu ta konkurencja jest dość niełatwa i najczęściej dochodzi do kontuzji. Ale jeśli uważasz, że Ci się uda...
King miał ochotę ją przytulić. Oczywiście jako przyjaciółkę.
-A teraz, ostatni z reprezentantów Niebieskiej Krainy! Powitajcie... Kinga! - oznajmił głos z areny. King wstał. Skierował się w stronę najcięższego z głazów.
Pożałował.
***
Gdy tylko dotknął kamienia, wiedział że nie uda mu się. Nie mógł go nawet przeturlać po ziemi, a co dopiero podnieść go. Ale nie mógł się poddać. Nie po tym jak przyjaciele w niego uwierzyli. Po tym jak Flora w niego uwierzyła. Przypomniał sobie jak pierwszy raz użył Ryku Praojców. Poturlał kamień po ziemi. Przypomniał sobie swój sen. Uniósł go delikatnie. Przypomniał sobie ostrożne spojrzenie Flory tuż przed jego rundą. Głaz uniósł się jeszcze wyżej.
"Dam sobie radę" pomyślał. Kamień leżał już na jego plecach, między łopatkami. Wiedział że liczą na niego wszyscy. Kiki. Iki. Flora. Udało mu się go podnieść, był zdumiony własną siłą. Nie czuł bólu, dyskomfortu, przeciążenia. Tylko szczęście. Wielkie szczęście. Lwia Dziesiątka właśnie zwyciężyła próby siły. A to znaczyło że właśnie zwyciężyli cały turniej.
***
Można byłoby to nazwać "maraton pod znakiem Kinga", bo we wszystkich rozdziałach spełniał on ważną rolę. Ale no cóż, kocham Kinga, zaryzykowałabym stwierdzenie, że jest moim ulubionym lwem z "Historii lwicy Flory"... Ale on jest cudowny, nieprawdaż?
Wszystkie trzy rozdziały są takie se, ale przynajmniej jest w nich King <3.
ŻEGNAM
majam
P.s: polecam wejść na głosowanie i na zakładkę z pytaniami do bohaterów.
Wszystkie rozdziały z maratonu i ogólnie wszystkie są fajne czekam na kolejne rozdziały.
OdpowiedzUsuń